Bazylianie

 

logo_czasemCzasem nachodzi człowieka pytanie: co w końcu jest istotne w życiu? Nie bywa to często, bo po co przemęczać się przemyśleniami, które zazwyczaj i tak nic pożytecznego nie przynoszą. Bywają jednak chwile, kiedy myśl ta staje się koniecznością. Czasem przy chorobie, czasem przy okazji okresowej depresji, a u bardziej melancholijnych osobników może zjawić się nawet bez wyraźnie określonej przyczyny – jakby dla wypełnienia czasu.

I co do licha jest dla mnie ważne? W głowie rozpoczyna się procesja rzeczy istotnych. Czego tam nie ma?! Rodzina. Rodzina musi się pojawić w pierwszych rzędach, nawet w głowie drania, który systematycznie zatruwa życie współmałżonkowi. Ale trzeba przyznać, że rodzina w całym tym korowodzie wygląda jednak dość miernie: w jakichś szarych barwach, bez wielkich transparentów, gwizdków, „krzykaczek”. Idzie, bo idzie. Znacznie barwniej prezentują się inne ważne rzeczy. A choćby ubrana na czerwono, z wielkim afiszem potrzeba dokopania wrogowi. To bardzo ważna rzecz, bo jak tu żyć, kiedy taka szuja jest górą! Idą lekarze, lekarstwa i apteka. I jeszcze pędzi sportowym samochodem ważna praca do zrobienia. I jeszcze rozłożone na olbrzymiej lawecie, wjeżdżające z królewską wręcz pompą, konto bankowe, które trzeba zasilić – to bardzo ważne! A w rytmie wielkiego bębna, bum, bum, bum, majestatycznym krokiem, z uniesioną głową kroczy chęć bycia kochanym, która przy całej tej powadze popiskuje dość nieporadnie: „kochajcie mnie, kochajcie”. I tak przechodzą przez głowę rzeczy małe i duże, śmieszne i bardzo poważne, młodzieńcze i dojrzałe. Idą i idą, aż przeszły wszystkie. Jeszcze tylko z oddali dobiega coraz mniej słyszalny dźwięk werbli i terkotek. Jeszcze tylko, za całym tym widowiskiem kica jakiś zgarbiony piesek z kulawą nogą. Przystanął na chwilkę, popatrzył i zaszczekał tenorem: „i żeby mieć kogoś na tym świecie, kogokolwiek, choćby psa albo kota”. Szczeknął, jeszcze raz spojrzał z politowaniem i odszedł za wszystkimi. Cisza.

Było wszystko i nie zostało nic. Co dalej? To chyba koniec. Nie koniec, bo przecież nadal życie trwa. Wszystko, co wydawało się istotą minęło, a życie, jakby na przekór wszystkiemu trwa. A więc można bez tego żyć. Można! Można! Dziwne, jeszcze przed chwilą odejście tego wszystkiego wydawało się końcem świata. Kiedy jednak odeszło, ogarnął człowieka spokój. Jakby to były bardziej zmartwienia, udręki, niż istota istnienia. Teraz można zacząć żyć. Żyć, a nie tylko zajmować się czymś.

Bywa, że człowiek odprowadzony przez tak kolorową procesję, orientuje się, że właśnie znalazł się w klasztorze. Wszystko się skończyło, a przecież wszystko się zaczęło. W tej ciszy, nagle, gdy mocno natężyć słuch, zaczyna dobiegać cichutkie: tyk, tyk, tyk... To serce tyka miło i spokojnie. Gdzie ono jest? Zwabiony i oczarowany, jak śpiewem mitologicznych syren, człowiek zapomina o całym świecie, który tak barwnie i hałaśliwie przeminął. I zaczyna szukać, gdzie jest to miejsce spokoju, dobra i... no właśnie: i życia. To ważne. Na tym nasłuchiwaniu i zbliżaniu się mijają dni, miesiące i lata. Wciąż tak blisko, wciąż jeszcze daleko. Czy to nudne? Zamiast odpowiedzi na usta ciśnie się tylko pobłażliwy uśmiech. A czy Pieśń nad pieśniami opowiada o rzeczach nudnych?

B.P.