Drukuj

historia_cerkwi_kop2_copyПід кінець ХІХ століття в Європі розпочався великий міграційний рух, який не оминув і українців, що жили в Галичині. Одним із напрямів подорожі людей, які шукали кращої долі, була Бразилія – край далекий, та бодай в початках, Галичанам зовсім незнаний.

Перша еміграція з Галичини прибула до Бразилії в 1895 р. Згодом до них доїжджали чергові, менші групи. Нараховується, що за 1896-1897 роки до самого штату Парана прибуло більше 15 тисяч переселенців.

Дуже скоро, бо вже під кінець 1895 р., група емігрантів звернулась з проханням до митрополита С. Сембратовича у Львові вислати їм греко-католицького священика. Першим священиком, який 1896 р. приїхав служити до Бразилії був о. Миколай Михалевич. Однак, він не зміг розпочати душпастирської роботи, і повернувся в Галичину (латинські єпископи відмовились прийняти в себе одруженого священика). 1896 до Прудентополя приїхав о. Нікон Роздольський, який оселився в Ріо-Кларо, та тут служив до своєї смерті (1906).

Першим василіанином, який 21 червня 1897 р. приїхав на місію до м. Куритиба в Бразилії був о. Сильвестр Кізима ЧСВВ. Отець Сильвестр народився 11 вересня 1862 року. До Чину вступив 20 серпня 1883, а 26 вересня 1890 р. був поставлений в священики. У Бразилії він служив в роках 1897-1902. Згодом він повернувся в Галичину, відійшов з Чину, та став єпархіальним священиком.

Перші місяці праці о. Сильвестра в Бразилії були дуже складні. Місцевий єпископ латинського обряду Жозе де Баррос Камарґо не дуже охоче прийняв греко-католицького священика на своїй території.

Про свої проблеми в Бразилії отець Сильвестр звітував настоятелям в Галичині. З цього періоду (1897) походять два листи, які ми представляємо Читачеві. Вони адресовані українському Протоігуменові, без подання імені. Слід згадати, що до вересня 1897 справами „реформованих” василіан займався візитатор з правами протоігумена, о. Ґ. Щепковський ТІ, а від вересня також єзуїт, але вже як протоігумен – о. М. Мицєльський. Саме отець Мицєльський зайнявся справою, – він ще 1897 р. писав до єзуїтського провінціала в Кракові: O. Kizymie zakazał Biskup cokolwiek robić po za Prudentopolis i ograniczył jego jurystydcyę do samego tylko Prudentopolis. Posyłam równocześnie z tym listem prośbę do Propagandy [Ватиканська Конґреґація Поширення Віри, яка в той час була відповідальна за справи Східних Церков] o obronę w osobie Biskupa. A i R.P. Provincialem proszę posyłajać mu list o. Kizyny, aby się raczył do naszych Ojców [Єзуїтів] w Rio de Janerro wstawić, aby o. Kizymę zarekomendowali Internunciuszowi i prosili go, aby go wziął pod swoją opiekę. O. Kizyma podaje adresy Internuncjusza w Petropolis u naszych w Capital Iederal. Zapewne to przesadne, ale może i katalog Prov. Gumanicae to objawi.

Листи писані польською мовою, зберігаються в Архіві Ісусового Товариства в м. Кракові. Копія, яку ми використали настільки не чітка, що деяких фрагментів ми не змогли відчитати. Коли пропущено одно, або пару слів, тоді цей фрагмент зазначено простим знаком „[...]”. Але коли пропущено більшу частину, тоді в знаках подано точне число пропущених рядків.

В своїх листах отець Сильвестр подає реляцію із своїх зустрічей з місцевим єпископом. Пише про душпастирські пріоритети і труднощі. Але водночас знаходимо цінне свідоцтво про надії, успіхи, сподівання і потреби молодого місіонера. Знаходимо також інформації про реляції з місцевим населенням, та умови, в який прийшлося жити переселенцям.

Przewielebny Ojcze Prowincjale

[6 рядків]

W ostatnim moim liście pisanym z Rio de Janerio, pisałem, że dziwnym sposobem wybrałem się z Internuncyuszem [...], który miał telegrafować do Biskupa Kurytybskiego, zawiadamiając go, żeby nie robił mi żadnych trudności, a zarazem w potrzebie obiecał mi swoją opiekę. Puściłem się więc do Kurytyby w lepszej nadziei. Dnia 21 czerwca o 7 godz. wieczorem przyjechałem do Kurytyby, a na drugi dzień przed południem byłem u biskupa. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że ani telegramu od Internuncyusza, ani listu z Rzymu nie ma. Na powitaniu uciął mi Biskup odrazu: ponieważ nie masz ze sobą pisma z Rzymu, przyjąć cię nie mogę, wracaj do Europy – bądź zdrów. Mimo mego zapewnienia, że Propaganda [Ватиканська Конґреґація Поширення Віри] powiadomiona o moim wyjeździe do Brazylii i że ja spodziewałem się, że list z Rzymu prędzej przyjdzie, niż ja dojadę, mimo mego przedstawienia, że Internuncyusz prawdopodobnie tylko przez zapomnienie nie zatelegrafował – wszystko było nadaremno – słyszałem tylko jedną odpowiedź: Wracaj do Europy. Ja wyszedłem i zatelegrafowałem do Internuncyusza, że Biskup nie otrzymał telegramu i prosiłem, by rozporządził, co Biskup ma ze mną zrobić. Powiadomiwszy o tem Biskupa, prosiłem, by mi dał pomieszczenie i utrzymanie dopóki sprawa nie zadecyduje sie u góry. Biskup, posłyszawszy o tem, zmienił się nieco, lecz utrzymania nie dał i ja musiałem opłacać hotel drogo. Drożyzna tutej okropna, a mnie wyczerpywały się środki. Trzy dni jeszcze czekałem w Kurytybie i telegramu nie doczekałem się. Przez ten czas po kilka godzin dziennie trzymał mnie biskup u siebie i tłumaczył mi na wszystkie boki, że obrządek grecki tu w Brazylii, to coś nowego, że Brazylianie [жителі Бразилії] tego nie widzieli i dziwują się (to zupełna nieprawda), że Rusini tu przyszli, gdzie obrz. łać. więc muszą się do tego zastosować, że on pisał w tej sprawie do Rzymu jeszcze przed 8 miesiącami, a Rzym na jego pytania nie odpowiada, że tutaj Rusini księży swych nie potrzebują, ale niech się uczą po brazylijsku i będą mieli księży brazylijskich, że on nie może dopuścić, by do Brazylii wprowadzano nowy obrządek itd. Jednym słowem: ze słów jego jasno wychodziło, że księży ruskich dopuścić do Brazylii nie chce, bo jest wrogiem obrządku innego w Brazylii i mniejsza o to, że tyle tysięcy dusz marnie ginie, byleby Brazylia nie zginęła. Trzeciego dnia, kiedy nie mogłem doczekać się telegramu, a nie mogąc wyżyć dalej w hotelu, odjechałem do Abranchas, oddalonej o 7 km. od Kurytyby, do ks. Niebieszczańskeigo z Belgii, który mną zaopiekował się na ten czas. Ledwie wyprosiłem, że wolno mi było odprawiać Mszę św. i spowiadać Rusinów (kazania mówić mi nie pozwolił). Piątego dnia przyszedł telegram od Internuncyusza na moją korzyść. Biskup odpowiedział, że teraz już przyjąć mnie musi, że pojadę do Prudentopolis, ale nie sam tylko z księdzem brazylijskim, który tam będzie proboszczem, a ja jego pomocnikiem. Równocześnie naznaczył mi dzień i godzinę, kiedy mam przyjść do niego po potrzebne papiery. Na drugi dzień cała sprawa wzięła inny obrót. Przyszedł list z Propagandy do Biskupa z poleceniem, bym objął misję ruską w prowincyach: Paraná i Santa Catherina. Na tej podstawie Biskup oddał mi pod zarząd obie te prowincyje i wydał mi na to odpowiedni dekret, ale zrozumiałem, że nie miło mu to, bo nie chciał się ze mną widzieć, tylko przez służącego odpowiedział mi, że moje papiery u sekretarza i tam mogę je odebrać. U sekretarza dowiedziałem się dopiero o zaszłej zmianie, gdzie zarazem powiedziano mi, że polecono mi objechać oba te kraje i połagadzać wszystkie sprawy. Także powiedziano mi, że ponieważ oddano mi pod zarząd obie prowincyje, więc i ks. Rozdolski obecnie zależny ode mnie, dlatego żebym napisał do niego, aby wyjechał do Galicyi, gdzyż jest wdowcem, a nie ma pozwolenia z Rzymu tu pozostawać. Prosiłem, by mi go zostawiono do czasu, dopóki albo więcej naszych Ojców nie będzie, albo on nie dostanie pozwolenia z Rzymu, bo nie podobieństwem, bym mógł objechać chociażby jedną tylko Paranę, nie mając żadnych środków.

Objąłem zaraz powierzony mi urząd, nie widząc się z Biskupem, zabrałem się w dalszą drogę, zatrzymując się po kilka dni po różnych miejscach, każąc [проповідуючи] i spowiadając. Do Biskupa pisałem, powiadamiając go o moim planie co do objeżdżania obu prowincji, lecz odpowiedzi nie mam żadnej. Zdaje się mi jednak, że nie tak rychło będę mógł objeżdżać, nie mając żadnych na to środków, a podróż tu bajecznie droga i trudna, bo podróżować się musi trochu wozem, trochu wierzchem, trochu koleją, trochu wodą, po górach, przepaściach, urwiskach.

Rusinów w Paranie i [...] jest ponad 30 tysięcy, a przyjeżdża [... 7 рядків]

obrałem jednak Prudentopolis, dlatego, że tam naród najbiedniejszy i zupełnie opuszczony. Nie tak łatwo było mi do niego dostać się i dopiero [...] dostałem się. Przyjęto mnie dobrze wprawdzie, ale zastałem coś okropnego. Nie ma zdaje się żadnego powiatu w Galicji, żeby z niego tu nie było ludzi, ale po większej części sama hołota bez czci i bez wiary. Załamałem tylko ręce i nie wiedziałem, czy zostać, czy uciekać. Poleciwszy się Panu Bogu, rozpocząłem prace czterodniową misyją, by ich przygotować do spowiedzi. Diabłu nie podobało się, bo robił mi psikusy w skórze zepsutych niektórych Brazylianów, ale Bóg pobłogosławił, bo naród, jak zwyczajnie galicyjski, opamiętał się, i zmienił się, i ja po całych dniach muszę siedzieć i spowiadać, że ledwie tchu we mnie staje. Mieszkam w domu wynajętym tylko z diakiem; dochodu nie mam prawie żadnego, żyję tylko z jałmużny, ale obecnie jałmużna zwiększa się czem raz więcej. Z ludźmi teraz co chcę, to mogę zrobić. Zjednałem sobie nawet Protestantów i Mahometanów. Brazylianie dla mnie największą czcią i ci zapewniają byt mój tutaj, bylebym ich nie opuścił. Nasi ludzie bardzo teraz biedują, ale za rok będzie im dobrze i bardzo dobrze, jeśli pracować będą. Sam Prudentopolis to ogromna kolonia, 40 mil w obwodzie, a jedna ulica ma 5-7 mil długości, ale to nie ulica, tylko przerąbana ścieżka w lesie i tylko wierzchem na mule, albo koniu, dostać się można i to po przepaściach, że aż mróz po ciele przechodzi. Żeby jedną ulicę przejechać i połagodzić sprawy potrzebuję tydzień, do dwóch tygodni czasu. Powietrze tu bardzo zdrowe. Zima to taka, że w dzień gorąco, a nocą mróz, aż woda zamarza – okropnie daje się we znaki zimno, bo i pieców nie ma, ani okien, a domy z desek, jak budy. W lecie gorąco, ale nie straszne, bo położenie Parany wysokie nad poziom morza. Przyszłość tu dla naszej misji świetna. Ja w samym Prodentopolis z pracą nie dam sobie rady żadną miarą, a do tego żebym mógł wyjeżdżać gdzieindziej, sam nie jestem w stanie. Rozpatrzywszy się w sytuacji, proszę Przew. x. Prowincjale o miłosierdzie dla biednych ludzi i dla siebie. Proszę o księży, na razie przynajmniej o czterech i to czem prędzej. Dwóch musi być w Rio Claro i objąć misję w ogromnej przestrzeni; jednego musi się pomieścić w Kurytybie lub obok Kurytyby, który także obejmie wielką bardzo przestrzeń, ale komunikacyję będzie miał lepszą; jednego proszę do siebie do Prudentopolis, bo tu jestem sam, nie mając żadnej styczności ni znajomości z żadnym księdzem brazylijskim. Do tego tutaj na każdej ulicy powinna być przynajmniej kaplica, bo tyle mil nie podobieństwem ludziom dostać się do miasta. Na razie buduję kaplicę w mieście i duże filialne w dwóch punktach odległych od środka miasta o 3 mile, do których należeć będą po kilka ulic, odległych od nich najmniej o 2 mile. Prócz tego na każdej ulicy zakładam cmentarz z kapliczką, bo niepodobieństwem nieść trupa o kilka mil lasami gdzieś indziej, bo musiałoby się nieść przynajmniej dwa dni. Obecnie objeżdżam ulicę i załatwiam sprawy duchowne, ale na jedną ulicę, by objechać konno wierzchem, potrzebuję od tygodnia do dwóch tygodni i po takich drogach jedynie tylko koń brazylijski lub muł potrafi jeździć. Jeśli możliwem, prosiłbym do Prudentopolis ks. Martyniuka i brata Horoszczuka, któryby był stolarzem, bo potrzebuję koniecznie do budowy domów i folwarków, i zająłby się gospodarką, bo tu gospodarza nie dostanie za żadne pieniądze. Lecz przede wszystkiem proszę usilnie o wystaranie się w Rzymie:

1. O pozwolenie utworzenia domów misyjnych w Prudentopolis, Rio Claro i w Kurytybie lub obok Kurytyby i żeby o tem powiadomiła Biskupa Kurytybskiego.

2. Żeby Propaganda wzięła naszą misyję pod swoją własną opiekę.

3. Żeby dla wszystkich domów dała zapomogę przynajmniej na 3 lata po 6000 franków na podróże misyjne, lub w niemożności niech opłaci podróż z Galicyi do Brazylii (700 zł na jednego prócz wyprawy).

4. Żeby udzieliła nam na piśmie przywileje misyjne.

[...8 рядків]

Kupiłem w mieście plac [...] pod budowę, obok niego zdaje się wezmę jeszcze jeden [....] tu stawić dom na szkołę. O dwie mile od miasta kupili mi [...] jaka ma 250 m szerokości, a kilometr długości. Ziemia tam prześliczna i buduję tam już folwark, a obok niego buduje się już filialna cerkiew. Brazylianin bogaty darował mi obok tego [...] swój własny szakier z rosami (rosy to pole już pod uprawę i to w najlepszej jakości), sam go tego roku uprawi, zasadzi, zwiezie. Dostałem od Brazylianów na ten folwark krowę i konia pod wierzch, prócz tego Brazylianie zaopatrzą folwark we wszystko i obiecali na dwa lata przyczyniać się do utrzymania. Także Brazylianie starają się, by jak najprędzej stanął folwark i łożą na to niemało. Także obok niego trzeci szakier myślą kupić, bo jest do sprzedania. Nasi ludzie, chociaż biedni, ale by mię tu utrzymać, robią sami między sobą składki, budują folwark, czyszczą las, obbijają dookoła, pracują nieustannie. W innej stronie miasta, gdzie ma być druga filia, zacznę również budować folwark, a prócz tego na innych ulicach, gdzie mają być cmentarze, również muszę mieć folwarki na szakrach. Bylebym miał brata, któryby tem zajmował się (ale musi być stolarzem), nakupiłbym ziemi dużo, bo teraz ziemia tania. W nadziei, że tu napewno będzie nasz dom misyjny, robię dlatego znaczne wkłady, by mieć zapewniony byt, tem bardziej, że tutaj przyszłośc nasza świetna i lepszego miejsca trudno znaleźć – byleby Rzym zaopiekował się naszą misją, bo na Biskupa nie bardzo bym się spuszczał. Jemu trzeba się opłacać i to grubo, inaczej można spodziewać się dużo niespodzianek. Ja dotychczas nie miałem jeszcze żadnej niespodzianki, chociaż nie płacę, bo początek dla mnie i bez tego trudny.

Do szkoły koniecznie potrzebuję przynajmniej dwie Służebniczki [Сестри Служебниці], ale za rok, żeby wybudować dla nich dom i przygotować utrzymanie. Będzie im tu bardzo dobrze i praca ich czeka nie mała, bo tu wszystko jak dzikie, a dzieci rosną jak cielątka. Sami Brazylianie dadzą im utrzymanie, bo proszą o szkołę, żeby dzieci uczyły się po rusku i polsku. Ja bym prosił, by przynajmniej dwie z nich przyznaczono i niech tymczasem czytają gramatykę portugalską, a jak będzie dla nich wszystko przygotowane, napiszę i będę starał się o konta na drogę.

Strony tu, mimo lasów i urwisk, prześliczne, powietrze zdrowe bardzo, tylko nieczego kupić nie można, chyba sprowadzać z Europy. Ja prosiłbym o dwa habity cienkie na lato, bo w sukiennych habitach nie podobnieństwo wytrzymać, a tutaj sprawić trudno, bo ni materii, ni krawca. Miarę musi mieć któryś z krawców. Posyłać najlepiej przez pocztę, obszyte dobrze w płótno. Zapłacić za nich nie mogę, bo ja na dorobku, zapłacę tylko cło, które i tak szalenie wysokie. Jeśli Bóg da się dorobić, to kiedyś wynagrodzę. Księża, którzyby jechali, muszą mieć całą wyprawę letnią i zimową, nawet kołdrę dobrą, bo tu niczego nie dostanie. Do nabożeństwa muszą mieć wszystko, nawet ampułki i puszkę, bo tu nie kupi się. Tu kraj jeszcze dziki, dopiero w rozwoju, ale w ziemi bogactwa niezmierne, tylko wszystko odłogiem leży i nikt ręką nie tknie. W Prudentopolis samym dużo bogactw, nawet drobne brylanty zdybują się na wierzchu, nikt jednak tem się nie zajmuje i te bogactwa ziemskie są właśnie upadkiem dla Brazylianów, bo mają poddostatkiem żywności z roli bez namniejszego trudu, do innej pracy brać im się nie chce.

Tyle w tem pierwszym liście. Da Bóg zdrowia, wkrótce pójdą listy częstsze, o ile z Brazylii często pisać można. Prosząc jeszcze raz o jak najspieszniejsze połagodzenie tych spraw, polecając się zarazem modłom, pozostaję wiernym synem w Xtusie

Sylwester Kizyma

Prudentopolis 8/8 1897

Przewielebny Ojcze Prowincyale

Z Prudentopolis list drugi wysyłam do Przew. o. Prowincyała, ale oba niewesołe. Obecnie jestem w wielkim kłopocie i nieprzyjemności mam wiele. Biskup Kurytybski, który bardzo wrogo usposobiony do obrz. gr. kat., nie rad był bardzo, że tu przybyłem. Spodziewałem się od niego nieprzyjemności nieustannych, a nawet prześladowania. Ciężki krzyż przecierpiałem od niego w początku, a teraz zdaje się jeszcze więcej i gorzej trzeba przecierpieć i kto wie, jaki będzie koniec temu. Zaczął znowu po swojemu.

Oddano mi Rusinów w całej djecezji Kurytybskiej (kraje: Parana i Santa Catherina). Odbierając na to dekret od sekretarza, bo Biskup nie był łaskaw ze mną się widzieć na pożegnanie i to dosyć ostentacyjnie, jak pisałem w pierwszym liście, sekretarz powiedział mi, żebym przedłożył Biskupowi plan, jak myślę urządzić swoją pracę w tych prowincjach. Z Prodentopolis uczyniłem temu zadość, napisałem do Biskupa list i przedłożyłem mu swój plan swej podróży, dodając, że nie pierwej będę mógł rozpocząć podróż po prowincyi, aż z końcem sierpnia lub z początkiem września. Koloniści z innych kolonii ciągle piszą i proszą, żebym przybył do nich i przynajmniej wyspowiadał i złożyli ekspensa na drogę. Myślałem wybrać się, chociaż w samym Prudentopolis aż jęczę od nawału pracy. Tymczasem dziś otrzymuję list od Biskupa, który w oryginale załączam w liście do ks. Szeptyckiego, a który w tłumaczeniu brzmi tak:

Wielebnemu ks. Symonowi Kizymie

List twój otrzymałem. Nie pozwalam ci wyjeżdzać na misyję do innych parafii, żeby nie wprowadzać niespokoju religijnego w tych parafiach. Twoja Wielebność jest proboszczem dla Rusinów ze swoją rezydencyją w Prudentopolis. Rusini, jeśli chcą, niech przyjadą do Prudentopolis. Poza Prudentopolis Twoja Wielebność nie ma jurysdykyi.

Oczekuję odpowiedzi od Monsigniora Guidi (Internuncyusz Apostolski) dla lepszego rozsądzenia sprawy. Nie mogę więcej pisać z przyczyny, że przygotowuję się rano wyjechać w głąb kraju.

Przyjm moje pozdrowienie i błogosławieństwo w Jezusie Chrystusie

D. José de Camargo Barros

Biskup diecezyalny

Nie chodzi mi o to, bo sam Prudentopolis ma 40 mil obwodu i od pracy uginam się, ale jak spodziewałem się prześladowania, tak już i rozpoczyna się, bo Biskup mi jasno aż nadto powiedział, że dla ruskich księży tu miejsca nie ma. Widać z jego listu, że on wszelkimi siłami stara się u Internuncyusza, żeby mię i Rozdolskiego stąd wypchać, chociażby marnie poginęły tysiące dusz. Tu wszystko idzie po amerykańsku. Po tym liście spodziewam się wkrótce drugiego więcej zgryźliwego, po nim dalszego a nim mój list dojdzie do Przew. x. Prowincjała, kto wie, co może się stać. Piszę także do Internuncyusza prosząc go o opiekę, nim sprawa weźmie jakiś obrót, a Przew. x. Prowincjała proszę usilnie zaraz po otrzymaniu mego listu odnieść się do Rzymu, żeby Rzym raz już zadecydował i uregulował tę sprawę. Dwa ekstrema pozostaje:

1. albo sprawy ruskie i księża ruscy w Brazylii byli wprost zależnymi od Jego Ekscell. ks. Metropolity we Lwowie

2. albo proszę o pieniądze na drogę (przez konsula austriackiego w Kurytybie), żebym miał stąd wrócić, bo nie wytrzymam, mając tak wrogo usposobionego biskupa.

Boję się, żeby nie kazano mi zabierać się do Galicji nim sprawa rozstrzygnie się, bo nie miałbym ani za co wrócić, ani czem żyć. Środków nie mam żadnych, żyję tylko z jałmużny, dochodu prawie żadnego, bo ludzie bardzo ubodzy, a co miałem, to porobiłem dosyć znaczne, jak na początku, wydatki, by zabezpieczyć nasze tu utrzymanie na przyszłość. Pokupiłem placy pod budowę, zacząłem kupować pole, zacząłem zaprowadzać gospodarkę, myślałem zabierać się powoli do budowy domów, a teraz boję się, żeby to wszystko nie było za darmo, bo straciłbym wiele.

[...] po otrzymaniu tego listu napisać do Internuncyusza, do Przewielebnego [...] w Rio de Janerio i do Biskupa Kurytybskiego, by zaopiekowali się mną, bo może tym sposobem wstrzyma się trochu wrogie usposobienie Biskupa, nim sprawa zadecyduje się [...].

Jeślibym miał tu pozostać, to proszę koniecznie przynajmniej o jednego księdza i brata (stolarza) dla siebie, bo mnie tu w lasach samemu niepodobieństo żyć i nie mam nawet gdzie wyspowiadać się, a do tego nie dam sobie sam rady z tak ciężką pracą. Ja wszystko przygotuję, by było utrzymanie, chociaż skromne.

Prosząc jeszcze raz o jak najspieszniejsze połagodzenie sprawy, pozostając wiernym synem w Xtusie

Sylwester Kizyma ZSBW

Prudentopolis dnia 17/8 1897