Drukuj

logo_pole Spotkała mnie nieprzyjemność. Norma. Nic specjalnego. To jedna z tych nieprzyjemności, które kołaczą się po głowie, nie pozwalają zasnąć i wciąż z uporem wariata pytają „dlaczego”?

Po długich i jak się okazało, bezsensownych, dywagacjach wpadłem na pomysł, który dziwnym trafem nie zadźwięczał mi w głowie w pierwszym momencie. Udałem się do cerkwi, aby wygarnąć Najwyższemu, to co o tym myślę. W końcu to On jest Stworzycielem. Jednak zanim doszedłem do ławki zmiękłem, schyliłem głowę przed Majestatem, ba uklęknąłem. A potem to już wszystko potoczyło się normalnie. Posypał się grad zdań, żali i wszystkiego, co zebrało się na wątrobie. Umiejętnie jednak unikałem wskazywania winnych, skupiając się raczej na samym relacjonowaniu swego osierocenia w tym okropnym świecie: „owca wśród wilków”! Właściwie wolałbym krowa, bo jako wychowany na równinach uważam ją za pożyteczniejszą, ale niech będzie ta nieszczęsna owca – nic nie poradzę, że Biblię pisali pasterze owiec. I tak rozmawialiśmy. To znaczy: ja mówiłem, bo On był jakiś cichawy. Nie wiem, może przysnął na chwilę. Ok, ma prawo. Mi to nawet odpowiadało i nie miałem ochoty nic zmieniać. Nie dlatego, że nie lubię innym przerywać smacznej drzemki. Wpadłem jednak w taki zachwyt nad łatwością, z jaką się wyrażałem, złożonością, błyskotliwością konstrukcji myślowych, moją „wybitną” znajomością teologii i psychologii, że nie chciałem przerywać sobie samemu. Byłoby bardzo niegrzecznie pozbawiać niebiański świat przyjemności wysłuchania tak wyrafinowanego komentarza do życia na ziemi. Kiedy się już wygadałem zrozumiałem, że nie powiedziałem nic nowego, nic, co mogło by zastanowić tych na górze. Przecież ci poczciwi aniołowie od stuleci zastanawiają się dlaczego, dlaczego Jezus pozwolił się zabić?

Wszyscy oni, uzbrojeni po zęby, zahartowani w walce ze złem tylko czekali, aby rzucić się na ratunek, wyrwać swego Pana z rąk rozwydrzonej szatańskiej hałastry. Zabronił im i kto wie, może pozostał im z tego powodu nie tylko smutek, ale i żal. „Nie, wierni towarzysze. Kiedy byłem aniołem chodziłem razem z wami na wojnę. Przywdzewałem taką samą jak wy zbroję i toczyliśmy zwycięski bój. Ale teraz zostańcie w koszarach i z okien oglądajcie to, co się stanie. Odkąd stałem się człowiekiem, moimi towarzyszami broni będą ludzie i zmieniła się taktyka: trzeba umrzeć, aby żyć, dać się pokonać, aby zwyciężyć,”. I cóż widzieli. Widzieli dzielnego Wodza, niezwyciężonego i wszechmocnego... związanego i poniewieranego, konającego na krzyżu, oblepionego kurzem i plwocinami! Siedzieli i patrzyli wodząc po sobie tępym wzrokiem z pytaniem w oczach: dlaczego? To jest pytanie, a ja zawracam im głowę swoim „dlaczego”. Trochę wstyd mi się zrobiło.

Jestem człowiekiem, a chciałbym walczyć jak anioł. Raz dwa, trach i po krzyku – diabelska makówka strącona. Chrystus, Bóg-Człowiek, tak nie umiał, a ja bym chciał? Tak, chciałbym i moje zdziwienie jest nie mniejsze niż aniołów. Razem z nimi usiadłem sobie i zacząłem myśleć nad innym dlaczego, „dlaczego nie”? Oni zadawali to pytanie patrząc na sponiewieranego Jezusa. Ja patrząc na swój ból. Już nie tylko swój. Teraz to pytanie chodzi za mną i na widok niesprawiedliwych cierpień innych ludzi. Odpowiedź, którą słyszę, jest przewrotna: nie pytaj mnie o to w Kanie Galilejskiej, ani na wzgórzu błogosławieństw, ani nawet na Kalwarii; zapytaj mnie na Paschę.

Tak. Pascha jest raz w roku, a rok ma 365 dni. I w ten sposób wszyscy razem, choć z bardzo różnych perspektyw, próbujemy zrozumieć dlaczego nie możemy. Przecież to byłoby takie proste. Pozabijać się wzajemnie i... no właśnie, co?

Posiedziałem w cerkwi, pomodliłem się i wróciłem do domu.

B. P.